POLECAJKI Marcina Szczygielskiego


Dobrych książek – mnóstwo, wolnego czasu – niewiele. W obliczu takich okoliczności wielu z nas zmaga się z dylematem: co powinienem/powinnam przeczytać? Owszem, znamy listę nowości wydawniczych, zapoznaliśmy się z licznymi recenzjami, mamy nawet już przygotowane „kupki wstydu” (dla niezorientowanych: stosiki książek do przeczytania czekających na swoją kolej). Ostatecznie jednak i tak pozostajemy z owym dylematem, bo czasu niewiele, a tytułów tyle itd. …

Mamy nadzieję, że POLECAJKI pomogą naszym Czytelnikom w tych trudnych wyborach. Polecających daną książkę(-i) prosimy bowiem nie o krytycznoliterackie wywody, a o podzielenie się płynącymi z serca emocjami, jakie wywołała dana lektura, także bardzo prywatnymi przemyśleniami. Czasem może będzie to potok rozentuzjazmowanych słów, kiedy indziej – trzy zdania. Zawsze jednak możecie liczyć na bardzo szczere POLECAJKI „Bibliotekarza Opolskiego”. Czy pokryją się z Waszą opinią? Warto sprawdzić.

Dziś o swoich literackich odkryciach opowie Marcin Szczygielski, ceniony autor książek dla dzieci:

Spora jest grupa moich książkowych przyjaciół, którzy towarzyszą mi w drodze przez życie. Kilkoro z nich wędruje ze mną niemal od początku, inni dołączali na różnych etapach wędrówki. Jest jednak książka, która od trzydziestu lat niezmiennie ten pochód prowadzi. Spotkałem ją w dziwnym antykwariacie, który trzy dekady temu mieścił się w dużej budzie na bazarku obok warszawskiej Hali Mirowskiej. Książki tam kupowało się po kilka złotych, można było je też po przeczytaniu zwrócić i wziąć kolejną w tej samej cenie. Leżały w stosach na podłodze, stolikach, wysypywały się z regału. Odwiedzałem to miejsce regularnie, bo dla kogoś, kto wciąż się uczył i musiał liczyć każdy grosz, był to raj. Zazwyczaj brałem kilka nowych książek, a po przeczytaniu zwracałem i wybierałem kolejne. Tej jednak nie oddałem i jest ze mną do dziś. To powieść Margaret Atwood zatytułowana Pani Wyrocznia. Doskonale pamiętam dzień, gdy się poznaliśmy. Była wiosna, Warszawa pachniała bzem i spalinami, a ja szykowałem się do egzaminów kończących pierwszy rok nauki w szkole plastycznej. Mieszkałem w centrum, tuż obok rotundy PKO, w maleńkim mieszkaniu na ostatnim piętrze dziewiętnastowiecznej, rozpadającej się kamienicy. Największym plusem tej kawalerki był wielki balkon, na którym spędzałem wieczory – zwykle na czytaniu. To był czas, gdy zamartwiałem się tym, jak będzie wyglądało moje zbliżające się z prędkością światłą dorosłe życie w nowej, kapitalistycznej Polsce, w której – co czułem przez skórę – mój rychły dyplom plastyka-wystawiennika nie wróżył olśniewającej kariery. Pani Wyrocznia Margaret Atwood mnie zachwyciła! Napisana świetnym, potoczystym językiem, z werwą, błyskotliwie, a do tego w czasie teraźniejszym – ten literacki zabieg mnie powalił – opowiada o pisarce, autorce lekkich romansideł, która pod wpływem hipnozy, pismem automatycznym tworzy literackie arcydzieło. Sama nie całkiem własną książkę rozumie, ale zanosi do wydawnictwa. W krótkim czasie odnosi olbrzymi sukces i zostaje okrzyknięta mistrzynią, a powieść staje się bestsellerem. Przytłoczona nagłą sławą i przerażona świadomością, że nie uda jej się więcej napisać niczego podobnego, ucieka na drugą półkulę i ukrywa się przed światem.
Pani Wyrocznia jak żadna inna książka, uświadomiła mi, że w życiu naprawdę wszystko jest możliwe. Że możemy poradzić z nim sobie w najbardziej nieoczekiwany i zdumiewający sposób, ale to, że wygramy raz, nie gwarantuje nam zwycięstw bez końca. Dla dwudziestolatka to naprawdę były cenne odkrycia. Pani Wyrocznia jest dla mnie ważna też dlatego, że gdy czytałem ją tamtej ciepłej, wiosennej nocy, tuż za progiem dorosłości, myślałem: „Ach, chciałbym umieć pisać takie powieści jak Margaret Atwood!”. A gdy książkę skończyłem i z namaszczeniem ustawiłem na najważniejszej półce mojej biblioteczki, pomyślałem: „Hm, chyba w ogóle chciałbym pisać powieści…”. To był pierwszy raz, gdy taka myśl przemknęła mi przez głowę. Zamieniłem ją w czyn dopiero dekadę później i jeśli czegoś w życiu żałuję, to tego, że z pisaniem czekałem aż dziesięć lat, zamiast zabrać się do niego od razu.

                                                              

"Bibliotekarz Opolski" jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0 Polska